15 marca 2015

9. Przyjacielu, jeśli nawet boli cię moja szczerość, nie porzucaj czytania. Czym, jeśli nie szczerością, mam się bronić przeciw twojemu oskarżającemu myśleniu.

- Jest za późno? Co to znaczy „za późno”?
Czy jesteś odpowiednią osobą, żeby tłumaczyć co to znaczy, kiedy czas ma się ku końcowi i już naprawdę nic nie jest w stanie ratować sytuacji?
- To znaczy, że chciałabym Cię o coś poprosić. Chciałabym zobaczyć jak skaczesz, Vincent, chciałabym, żebyś mi jeszcze raz obiecał, że będziesz przy mnie do końca i żebyś rzeczywiście był. Chciałabym nie rozmawiać o przyszłości, zapomnieć też o tym, co usilnie próbowałam sobie przypomnieć i o tym, czego dowiedziałam się całkiem niedawno.
- Nie mogę zagwarantować Ci tego wszystkiego. Ale też mam jedną zachciankę.
- Zechcesz się nią ze mną podzielić?
- Nigdy we mnie nie wątp.
- Nie mam zamiaru.
Jedna myśl nie daje Ci spokoju. Jak mogłaś być tak ślepa, żeby nie zauważyć tego pierwiastka piękna i dobra w człowieku, który chyba jako jedyny nie ugiął się pod ciężarem twojej choroby – to już najmniej istotne czy śmiertelnej czy nie? Jak mogłaś uczestniczyć w tym śmiesznym wyścigu szczurów, udając, że nie wiesz nic o żadnej Alvisie i uparcie wmawiając sobie, że to żadne zagrożenie dla Twojego „idealnego” związku? Okazuje się, że mogłaś. I robiłaś to z największym zaangażowaniem, chociaż pojawiały się głosy, które chciały Cię z tego wyciągnąć.
- Helen? Przyjedź. Musimy porozmawiać.
Masz plan, teoretycznie awykonalny. W praktyce... Z praktyką bywa różnie i trzymasz się tej myśli jak możesz. Paradoksalnie zaczynasz składać swoje życie na sam koniec, kiedy wydaje się, że już nie ma żadnej nadziei. Musisz się spieszyć, chociaż pośpiech nie jest dobrym doradcą.
- Adres znasz, czas musicie znaleźć. To bardzo ważna impreza.
- Urodzinowa? – pada pytanie.
- Nie – odpowiadasz nadzwyczaj wesoło, człowiekowi, który z uśmiechem nie rozstaje się nawet na moment, nie zważając jak bardzo skrzywdzili go spece od wizerunku – jeśli mam być szczera, to zupełnie odwrotnie.
- A będzie...
- Będzie – zapewniasz pospiesznie, ale i tak wiesz, że przywiozą coś od siebie. I umieralnia włosko-francuska będzie niczym w porównaniu z efektami spotkania pożegnalnego.
- Ludzi jak na wesele, jedzenia jak dla wojska, picia jak dla Ruskich – skanduje każdorazowo Vincent, pytany zarówno w temacie ilości potrzebnych miejsc, listy zakupów oraz listy gości.
- To jedyne pewne informacje, jakie mamy do tej pory?
- To trzy przykazania wprawionego imprezowicza – twierdzi Francuz, jednocześnie jakby deklarując, że masz do czynienia właśnie z takim człowiekiem – z pewnych informacji to tylko ta, że Skandynawia nadciągnie w pełnym składzie choćby miała się płaszczyć przed związkami narciarskimi następne pół roku.

- Ludzi jak na wesele, jedzenia jak dla wojska, picia jak dla Ruskich – skanduje każdorazowo Vincent, pytany zarówno w temacie ilości potwierdzonych zaproszeń, list zakupów oraz list gości, które dosłownie fruwają po pokoju. 
- Czy Ciebie musiało do końca pogiąć akurat na tydzień przed moim ślubem? Zlituj się facet, pozbieraj te kartki, zepnij czymś i połóż w takim miejscu, żeby nie zginęły w ferworze walki z welonem.
Zaaferowany zamieszaniem Francuz nie wygląda na człowieka, którego by na dłuższą metę obchodził los kartek, gdzie ważą się niemalże losy świata i piętrzą nazwiska, kropki, kreski i cyferki. Łapiesz go za ramię.
- Ogarnij – mówisz spokojnie. Patrzy na Ciebie z uroczym uśmiechem idioty, jakby wyliczał czy mu się ten biznes opłaca – Vincent, serio, albo przestaniesz siać zamęt albo się stąd ewakuujesz w trybie natychmiastowym.
- To ja pojadę załatwić kieliszki – deklaruje, najwidoczniej dochodząc do wniosku, że nic tu po nim, skoro niedoszła panna młoda ma zamiar nieustannie go strofować, bo jeśli dobrze liczysz, to powyższa sytuacja powtarza się trzeci raz tego dnia, a jest zaledwie dziesiąta rano.
Po dwudziestu minutach jesteś zmuszona wykonać telefon rujnujący reputację.
- Wracaj, Sevoie, okazuje się, że jesteś najbardziej ogarnięty z całego towarzystwa.

Helen nie wkracza do salonu tak pewnym krokiem jak wtedy, gdy zobaczyłaś ją pierwszy raz po ślubie, którego nie było. Helen nie przypomina Ci nawet tej Helen, którą pożegnałaś zaledwie tydzień wcześniej w tym samym korytarzu.
- Nie maż się – rzucasz z lekkim uśmiechem i podajesz jej chusteczkę – nie jesteś niczemu winna, to ja się pomyliłam. Przepraszam.
Uczysz się oddychać, kiedy rzuca Ci się na szyję. Odsuwasz ją na bezpieczną odległość i sięgasz po chusteczkę dla siebie, znowu tamując krwotok z nosa.
- Wszystko idzie w dobrym kierunku – podejmujesz temat, kiedy czujesz się już na siłach, żeby mówić i oddychać jednocześnie. Spójrz, jaka ostatnimi dniami zrobiłaś się słaba, no kto by pomyślał - Nigdy nie sądziłam, że tak powiem, ale nie sądziłam też, że moje małżeństwo upadnie zanim się rozpocznie, że zanim odejdę, zdążę się do tego przygotować, a nawet uda mi się...
- Do odejścia nie da się przygotować- zaprzecza Mayenne, wciąż walcząc ze łzami.
- Urządzić pożegnalne przyjęcie – kontynuujesz myśl – w dodatku z pomocą ludzi, których kocham. I którzy kochają mnie. Nie sądziłam, że kiedykolwiek stracę pamięć. Ale skoro tak miało być... Nie mogłam przewidzieć lepszego scenariusza na swoje piękne, międzynarodowe życie.

1 komentarz:

  1. Vincent na straży. Nie ugiął się.
    No, ewentualnie tylko takie pozory zachowuje. Ale to też dobrze o nim świadczy, że do istniejących niedoskonałości w życiu tej dziewczyny nie dorzuca niczego od siebie.
    Pozdrawiam.
    [pnowakowski]
    [niewyleczalnie]

    OdpowiedzUsuń