22 marca 2015

10. Nasz ból, nasza miłość, wszystkie nasze pragnienia odejdą razem z nami i nie zostanie po nich nawet puste miejsce. Na ziemi nie ma pustych miejsc.

Nie pozujesz już, nie grasz, nie udajesz niezniszczalnej. Kiedy nadchodzi ten wielki dzień, z trudem podnosisz się z łóżka i naprawdę fatalnie się miewasz. Masz ochotę odwołać to wszystko, przeprosić za zamieszanie i poprosić, żeby wszyscy dali Ci spokój. Nie robisz tego wszystkiego tylko dlatego, że telefon leży za daleko, a Ty nie czujesz się na siłach, żeby do niego dobrnąć.
- Mamo – mruczysz cicho, nadludzkim wysiłkiem usiłując pozostać w pozycji siedzącej, bo niesamowicie kręci Ci się w głowie. Słyszysz kroki, dom żyje, w kuchni stukają naczynia, za oknem pada śnieg. Kolejny samochód parkuje na podjeździe. Może teraz na to nie wygląda, ale piękne masz to swoje życie, nawet, jeśli droga wiedzie po pochylni w dół i robi się coraz bardziej stromo.
- Co to za mina? – pytasz zuchwale, kiedy w drzwiach pojawia się twój ojciec, chociaż sama jesteś biała jak prześcieradło i tylko oczy skrzą Ci się na zmęczonej twarzy – kto już przyjechał?
- Norwegia – brzmi odpowiedź. Potrzebujesz pomocy, żeby wstać. Musisz chwilę odczekać, zanim jesteś w stanie opanować drżenie nóg, gdy stoisz. Potem już sobie radzisz. Narzucasz na ramiona sweterek i bez pośpiechu ruszasz w stronę kosmetyków rozrzuconych na toaletce. Pomna reakcji na niezatuszowane cienie pod oczami w kontraście z naprawdę białą cerą, wolisz nie ryzykować zdrowia psychicznego własnych gości. Kilka niezgrabnych (ale niezbędnych) pociągnięć pędzlem stawia Cię w zupełnie innym świetle i zupełnie innej sytuacji...
- Hej, czyżbyśmy pomylili imprezy i przybyli na Halloween? Tom, pacanie, wywal te przestarzałe mapy, Kolumb Ci je kreślił?!
...albo i nie ma żadnej różnicy pomiędzy umalowaną a nieumalowaną Tobą. Witasz się serdecznie z przybyłymi, którzy wnoszą do przedpokoju tyle śniegu, że dziwisz się jakim cudem któryś z nich jeszcze nie wpadł na genialny pomysł ulepienia z tej zaspy bałwana.
- O – zauważa rezolutnie Davide, który nie wiadomo z jakich przyczyn koczuje pod wieszakiem na ubrania – będzie gdzie przymrozić te butelki, które się nie zmieściły w lodówce i zamrażarce tutaj i u sąsiadów.
- Jest jeszcze wolna zamrażarka w piw...
- Była, Lorraine, jakieś pół godziny temu jej drzwiczki odmówiły posłuszeństwa i stwierdziła, że ma nasze trunki gdzieś, po czym wysłała nas w delegację do lodówki i zamrażarki sąsiadów.
- A co na to sąsiedzi?
- Nie mieli wyboru – zapewnia Vincent, uśmiechając się głupio – z twoją lodówką się nie dyskutuje.
Kiedy kolejni zbyt wcześnie przybyli goście ładują się do przedpokoju, Vilberg wymienia Ci niezliczone tortury, które w repertuarze mają władze Związku Narciarskiego, a których na pewno nie omieszkają zastosować na Bogu ducha winnych chłopcach.
- No spójrz jakie toto jest chudziutkie – wykrzykuje pan V. okręcając Forfanga na wszystkie strony – tu kość, tu dwie kości, tu sterta kości, na głowie siano, w głowie trociny. Je porcje, których by się mysz powstydziła. Johann, jesteś mysz?
- Sam jesteś mysz – powarkuje mysz i wyrywa się z kościstego uścisku człowieka-orkiestry.
- My do Ciebie z sercem na dłoni! – ogłasza wszem i wobec pan V. po czym łapie za ramię walczącego z butami Toma Hilde – ten oto osobnik nie pił już od miesiąca. Widzisz jaki blady? Spójrz w te biedne szczurze oczy.
- Jak patrzę w Twoje, to się zastanawiam, czym był ten pierwiastek magii w herbacie, o którym trajkotałeś pół drogi – odpowiada zdegustowany Jacobsen.
- Zagrajmy w pierwiastki! – czy w zlot małych chemików naprawdę można się bawić również na trzeźwo i wyłącznie na bazie herbaty? Oczywiście, jeśli ta herbata jest autorstwa Vilberga.

Podczas nakładania bazy pod makijaż doznajesz przedziwnego uczucia. To kryzys. Pokonujesz ten kryzys szybko, wszystko zwalając na stres przed najważniejszym wydarzeniem w Twoim życiu. Serce tłucze Ci się w piersi jak oszalałe, przez chwilę walczysz z ciemnymi plamami przed oczami, potem bardzo boli Cię głowa. 
- Przerwijmy na chwilę – prosisz. Idziesz do łazienki, z ciężkim westchnieniem opierasz się o umywalkę i walczysz z grawitacją. Jedno spojrzenie w lustro. Ocierasz nos i usta, przemywasz twarz zimną wodą. Ból głowy aż pulsuje. Zaczerwienione chusteczki wyrzucasz do kosza i wracasz do salonu, gdzie kosmetyczka wyraźnie się niecierpliwi.
- Czy możemy jeszcze... – ale nie czekasz na zgodę ze strony kobiety, która zobowiązała się zrobić Ci makijaż. Niemal wybiegasz z salonu. Masz jeden cel, a celem tym jest dotrwanie do wieczora i wypowiedzenie krótkiego „tak”. Więc będziesz dzielna. Faszerujesz się lekami przeciwbólowymi, ponownie pozbywasz się krwi z twarzy i wracasz na stanowisko. 
Kiedy trzeci raz jesteś zmuszona przerwać pracę nad idealnym wizerunkiem, dopada Cię świadomość, że to nie jest normalne i chociaż może mieć podłoże w stresie, nie bazuje tylko na nim. Nie jesteś głupia, wiesz co to znaczy. 
Ostatnia przygoda przytrafia Ci się tuż przed drzwiami kościoła. Uśmiechasz się do pięknie ubranej Helen i wystrojonego Vincenta, wzrokiem jednak szukając kogoś, kto ma nadawać sens reszcie twojego życia. W końcu go widzisz. Nie patrzy na Ciebie, rozmawia z niziutką brunetką.
- Czy to ona? – pytasz Helen. Helen nawet nie spogląda w tamtą stronę.
- Jeszcze możesz się wycofać, Lorraine. To ostatnia szansa, wymyśl coś. Wiesz dobrze jak jest. Udajesz, że nie widzisz, że nie wiesz, ale w rzeczywistości...
Mrugasz zaskoczona. Bardzo boli Cię głowa. Bardzo kręci Ci się w głowie.
- Ustawiajcie się, nie będziemy tu stać do jutra.
Głos, który do Ciebie dociera jest bardzo zniekształcony. Rozmywa Ci się cała sceneria, na chwilę przestajesz patrzeć, a potem... Wyobraź sobie to wszystko. Otwierasz nagle oczy i uderza Cię zaskakująca biel. Łagodna, ciepła biel otulająca z każdej strony. Wiesz, to na pewno nie sen. 
Wszyscy przyszli właśnie dla Ciebie.

- Chciałbym wznieść toast – ogłasza w którymś momencie jeden z zebranych. Blondyn ze zdjęcia w portfelu. Thomas – za Ciebie, moja droga. Za to, że jesteś...
- Nigdy nie byłem na podobnym przyjęciu! – deklaruje już trochę wcięty Vilberg, któremu wszystko jedno czy komuś przerywa czy nie – moja mała blondyneczko, Lorraine! W twoim towarzystwie „melanż ostateczny” nabiera całkiem innego wydźwięku niż normalnie i jestem szczerze wzruszony, że zaprosiłaś mnie tu, abym pomógł Ci opróżnić te wszystkie szlachetne butelki.
No chyba nie spodziewałaś się, że atmosfera dorówna atmosferze imprezy pożegnalnej w Planicy. Unosisz kieliszek i kiwasz w kierunku Vilberga.
- Twoje zdrowie, bo do takiej ilości butelek nawet Ty nie jesteś przyzwyczajony.

1 komentarz:

  1. Dziwnie trochę brzmi to określenie 'melanż ostateczny'. Te dwa słowa jakby do siebie nie pasują, zwłaszcza zważywszy na kontekst.
    A mimo to bawią się doskonale.
    Pozdrawiam.
    [pnowakowski]
    [niewyleczalnie]

    OdpowiedzUsuń