Przypominasz sobie o tekturowych, pustych pudłełkach i postanawiasz wykorzystać je w szczytnym celu. Ładujesz w nie wszystkie zapomniane i przypomniane fotografie, z których żadna nie przyda się ani wcześniej, ani tym bardziej później.
- Mogę Ci jakoś pomóc?
Nie chcesz pomocy. Jedno z pudeł ukrywa przed światem idealną suknię ślubną. Słyszysz coś o nowych funduszach i o zbiórce pieniędzy na leczenie, ale w zasadzie jakoś mało Cię to obchodzi. Fundacja kontaktuje się z Twoją rodziną, Ty zjawiasz się u lekarza prowadzącego i ponownie przechodzisz szereg badań.
Nic.
Nie jesteś zawiedziona.
- Stabilnie? – kiwnięcie głową – To najważniejsze.
Nazywasz swój stan długą drogą w dół i masz w tym trochę racji. Kiedy otwierasz drzwi pewnego deszczowego dnia, nie możesz wprost wyjść z podziwu.
- Zabieramy Cię na wycieczkę – deklaruje jeden z szalonych naukowców, prezentując uśmiech od ucha do ucha.
- A nie zabijesz mnie jak odmówię? – wybuchacie śmiechem. Potem płynnie przechodzisz z tego śmiechu w płacz i nie pamiętasz dnia, kiedy było Ci równie lekko. Drugi z naukowców prezentuje zza pleców tego pierwszego kluczyki do auta, które przecież już zdążyłaś poznać.
- Jakieś pytania?
- Jedno. Gdzie właściwie jedziemy? Bo umieram z ciekawości.
Ale to nie ciekawość Cię zabija.
- Musisz walczyć, rozumiesz?- przytakujesz pewna swego. Wstępna prognoza zakłada, że da się z tym walczyć przy odpowiednim nakładzie środków finansowych. Wstępna diagnoza zakłada, że jesteś bardzo, bardzo naiwna. Vincent nie wie gdzie się podziać. Kręci się w kółko, przyciskając pięść do ust. Domek kadry francuskiej jeszcze nigdy nie był naładowany tak negatywnymi emocjami. A przynajmniej Ty tego nie pamiętasz.
- Nie martw się o mnie.
- Musisz walczyć, rozumiesz? – powtarza. To jedyne co mówi, łażąc bez sensu pośród wieszaków i porozstawianych nart. Powtórzone kilkanaście razy przekonuje Cię do walki. Chociaż na moment. Na chwilę, kiedy chudziutki Francuz przestaje maszerować i deklaruje:
- Wierzę w to.
A Ty mimo, że wcale nie wierzysz, odpowiadasz:
- Ja też.
Mniej więcej w tamtym jednym miejscu i w tej jednej sekundzie zamyka się cała Twoja wiara. Nigdy więcej do tamtej chwili nie wracasz. Jest w niej więcej złamanych żyć niż początkowo Ci się wydawało.
Miesiąc po ślubie, który się nie odbył, wszystko jest jasne. Przechadzasz się po Champ de Mars z rękami w kieszeniach długiego czarnego płaszcza w oczekiwaniu na swoją przeszłość.
- To niezbyt neutralne okoliczności – uświadamia Cię Twoja przeszłość, kiedy wreszcie dociera na miejsce – Słyszałem, że nie chcesz do nas wrócić.
- Nie mogę – zaznaczasz i przyglądasz się nadchodzącemu mężczyźnie z największym zainteresowaniem. Jest dokładnie taki jak Ci go opisywali. Pełen energii, mogłabyś dać sobie łeb ukręcić, że zanim tu przyszedł, poszedł pobiegać. Właściwie nie masz wiele do stracenia.
- Poprosiłaś o to spotkanie w jakimś konkretnym celu?
- Chciałam trenera przeprosić – brzmi zabawnie, jesteś tego świadoma. Nie pamiętając nic, przepraszasz za coś, co stłumione przez istotniejsze wydarzenia zostało zepchnięte na drugi plan. Ale w trudny to wytłumaczenia sposób jest to dla Ciebie bardzo ważne - Nigdy nie chciałam kwestionować żadnych decyzji podejmowanych przez sztab. To było...
- Słuszne. Trener powinien wierzyć we własnych zawodników.
- Trener powinien patrzeć obiektywnie, a nie oczami umierającej wariatki na miesiąc przed ślubem.
Wytrzymujesz smutne spojrzenie, a nawet udaje Ci się uśmiechnąć
- Nie możesz się z tym godzić – zastrzega i gdy próbujesz zaprotestować, macha ręką, żebyś siedziała cicho – nie jesteś dla mnie mentorką, Lorraine. Żadna z Ciebie wielka myślicielka, umówmy się. Ale serce masz wielkie, no. Gdybym uważał, że nie masz racji, na pewno nie omieszkałbym Cię o tym poinformować. Więc kiedy mówię, że masz rację, to musisz ją mieć. W dodatku jesteś częścią tej drużyny i to tą częścią, która nie decydując o niczym, stanowi o wszystkim.
- Miło mi to słyszeć.
- Lorraine, nie wyobrażasz sobie jak wiele od Ciebie zależy. I nie wiesz jak wiele potrafimy zrobić, żebyś do nas wróciła.
Intrygują Cię, dowartościowują i pocieszają jego następne słowa. Nie masz więc serca, żeby mu powiedzieć, że...
I czekaj teraz, człowieku, siedem dni na dokończenie wielokropka.
OdpowiedzUsuńNie wiem, kto w ogóle wymyślił wielokropki. Bo po co, to wiem. Wielokropek to krócej wyrażone kobiece 'domyśl się'.
I ktoś tu sie faktycznie będzie domyślał, skoro ona nie ma serca,żeby powiedzieć. Cóż. Szkoda.
Pozdrawiam.
[niewyleczalnie]
[pnowakowski]
Myślę, że Ci, którzy nie mają predyspozycji do bycia "wielkimi myślicielami" wbrew pozorom są mistrzami w tym fachu, tylko niedocenionymi. Nie wiesz co komu w głowie siedzi. Ale to taka moja dygresja.
OdpowiedzUsuńWiesz co myślę o tym dziele i jak się czuję, gdy je czytam. A trę kropkę kończące rozdział jest podwójnie intrygujące. Jak to z trę kropkę bywa.
((wybacz najgorszy komentarz roku))
Pozdrawiam Cię mocno ♥