10 stycznia 2015

1. Cisza, przyjacielu, rozdziela bardziej niż przestrzeń.

Kiwasz się w przód i w tył z kubkiem niedobrej herbaty w dłoni. Na wieszaku uczepionym drzwi szafy wisi twoja piękna ślubna sukienka. Miała być ślubna. Miała być piękna. Z miejsca, w którym siedzisz, nie widać, że z tyłu ma podarty obcasami brzeg. Gdzieś zaginął też welon. Może Helen schowała go, żeby doczekał lepszych czasów.
- Jak się czujesz?
Masz gorączkę i głęboko zakorzeniony w sercu strach. Nic poza tym. Może jeszcze tylko pustkę w głowie.
- Już mi lepiej.
Przodu sukienki nie dały rady odprać nawet najlepsze proszki i płyny. Nie przewidziałaś, że utoniesz w krwi z nosa. Wyposażyłabyś się w jakąś wyjątkowo dobrą chusteczkę, ale... Nie przewidziałaś wielu rzeczy. Na przykład tego, że w momencie, kiedy twoje życie powinno kwitnąć, będziesz siedziała bez bladego pojęcia o świecie. O sobie samej.
- Jak się czuje? – słyszysz gorączkowe szepty na korytarzu. Mama wycierająca szklankę na przemian kiwa i kręci głową, potem kieruje gościa w stronę salonu. Uśmiechasz się słabo na jego widok. Teraz wiesz, że powinnaś tak robić, chociaż to nie obowiązek.
- Lorraine, nie smuć się, to tylko ja.
Brzmi naturalnie. Prawie wesoło. Przykuca przed Tobą, ściska twoje dłonie kurczowo obejmujące kubek niedobrej herbaty i cofa się nieco speszony. Ma bardzo miły uśmiech. Szczególnie ten niepewny, nieco nerwowy uśmiech, którym rzuca w każdą stronę, prawie nie potrafiąc spojrzeć Ci w oczy.
- Zobaczę co się dzieje w kuchni – rzuca cicho Helen i wymyka się, prawie lewitując. On zajmuje wolny fotel. Również spogląda na suknię.
- Było tak blisko, co?
Ale ton jego głosu kłóci się ze słowami, które wypowiada. Mówi to ciepło, niewiele brakuje, żeby znowu spróbował dotknąć twojej dłoni.
- Tak, było – potwierdzasz z uśmiechem, jakby to był śmieszny, ale oklepany żart.
- Wyszłabyś za faceta, którego nie znasz?
- Nie. I jak widzisz, nie zrobiłam tego.
Cisza. Znasz taką ciszę. To ta sama cisza, która zapadła, kiedy już byłaś w odwrocie z kościoła, a ktoś z rodziny odważył się powiedzieć, że ślubu nie będzie. Nawet z tego niewiele pamiętasz. Nigdy byś nie pomyślała, że będziesz uciekającą panną młodą. Przerażoną dziewczyną w białej sukni tamującą krwotok z nosa w drzwiach kościoła. Pięknie umalowanym dzieckiem na wysokich obcasach, nieświadomym przygody, którą uraczył je los.
- Andrea? Wiem na co czekasz. Ale to tak nie działa.
- W tamtą stronę zadziałało – jest smutny smutkiem, który domaga się uściśnięcia jego ramienia i powiedzenia, że będzie dobrze. Nie potrafisz się na to zdobyć, co więcej nie możesz tego obiecać ani sobie, ani jemu.
- Muszę sobie wszystko poukładać w głowie, wiesz?
- To potrwa – zauważa on i z uśmiechem lustruje twoją twarz - Ale mamy dużo czasu – brzmi bardziej jak pytanie niż stwierdzenie.
- Przecież nie umieramy – zapewniasz. On w myślach dopowiada sobie “zależy jak kto”, ale głośno nic nie mówi. Silisz się na uśmiech tak pewny jak ten ze zdjęcia, które wisi na ścianie w twoim pokoju.

- Uśmiech!
- Możesz przestać się tak bezczelnie szczerzyć? Tu są ludzie, na wszystkie świętości, Andrea!
- Na ślubnym zdjęciu też będziesz mnie tak rugać?
- Na czym?
- Lorraine, oboje doskonale wiemy jak ta piękna znajomość się zakończy.
- Jak się NIE zakończy. A i to pod warunkiem, że jakimś cudem zaciągniesz mnie przed ołtarz.
- Jeżeli wolisz zabawę w Wikingów, trzeba było się rozejrzeć za jakimś Skandynawem. Mało ich tam w naszej profesji?
- W Twojej profesji. I sam jesteś Skandynaw.
- Miałabyś bliżej, płynąc wpław przez Morze Bałtyckie mogłabyś odwiedzać swoją rogatą teściową i razem z nią polować na renifery.
- Andrea!
- Lorraine, po prostu się uśmiechnij.
- Żadnych rogatych teściowych, obiecaj.
- Pieczeń z renifera, zupa z foki?
- Pizza i spaghetti, makaroniarzu.
- Dobry wybór. A teraz uśmiech.

Zasnęłaś w dzień. Dziękujesz w duchu wszystkim za to, że nie wpadli na fantastyczny pomysł, żeby Cię wyciągać na sentymentalne podróże po okolicy w celu przypomnienia, co na tym świecie robisz. Chociaż kto wie, kto wie.
- Stop! – gestem powstrzymujesz swojego nowego gościa przed mówieniem.
- Cześć – wita się wbrew twoim wymachującym rękom.
- Nie pytaj jak się czuję. Właśnie wstałam, więc czuję się jak Shrekowa Fiona podczas nocnej przemiany. Tak, pamiętam jak masz na imię. Vincent. Nie, nie jestem głodna. Tak, herbaty napiję się bardzo chętnie, chociaż jest obrzydliwa. Wiem, to moja ulubiona herbata. Wiem też, że kocham komercyjne francuskie bagietki i ubóstwiam owoce morza. Od piątku dowiedziałam się też, że jestem wybitną osobowością w świecie skoków, kimś w rodzaju Vilberga, tylko nikt do cholery nie chce mi wyjaśnić... KIM JEST DO CHOLERY TEN VILBERG.
- Lorr...
- Zdjęcia mi mówią, że jest potwornie poszkodowanym przez dentystę...
- I fryzjera – dopowiada cicho Vincent
- I fryzjera! Oszołomem plączącym się tu i ówdzie, ale zawsze w towarzystwie norweskiej kadry narodowej.
- Jest Norwegiem.
- To wszystko wyjaśnia!
- W dodatku strasznie za sobą przepadacie... przepadaliście.
- Kiedy przypomnę sobie jak miałam go zapisanego w kontaktach w telefonie, na pewno do niego zadzwonię i przeproszę.
- Przypomnę Ci o tym, żebyś nie zapomniała.
- Więc, Vincent. Po co przyszedłeś w ten jakże piękny deszczowy... popołudnie. Hej! W jakiej jesteśmy strefie czasowej, czy nie powinno być już ciemno?
- Rozdaję ulotki – oznajmia Vincent.
- Nie, jesteś skoczkiem – celujesz w niego palcem. Spoglądacie na siebie pytająco.
- A Ty jesteś Vilbergiem w spódnicy. I co to zmienia?
- Że też jestem potwornie poszkodowana przez dentystę i fryzjera?
- Nie, ale przez psychiatrę owszem.
- Już Cię lubię!
- Zawsze mnie lubiłaś!

***

Jak mówiłam wcześniej i powiem jeszcze później. Baaaanał.
Pozdrawiam!

7 komentarzy:

  1. TO NIE JEST BANAŁ, TO ZROBIŁO MI DZIEŃ Z

    KIM JEST DO CHOLERY TEN VILBERG.
    - Lorr...
    - Zdjęcia mi mówią, że jest potwornie poszkodowanym przez dentystę...

    NA CZELE.
    Ale to już wiesz, bo nadaję na twitterze live. Dobra, dwa tygodnie czekania na następne, wytrwam. I wiesz - cieszę się, że stworzyłaś ten duet ♥

    Dobra, idę snuć plan co się właściwie tu wydarzyło i dlaczego.
    <3
    [make-the-moment-last]

    OdpowiedzUsuń
  2. Krew z nosa i to 'kto jak kto' mówi, że jednak ktoś tu jest chory, a inny ktoś o tym nie wie.
    Btw, naprawdę mam wrażenie, że gdyby ta krew nie pociekła, to uciekająca panna młoda by jednak nie uciekła.
    Może czerwień tak działa? Otrzeźwiająco? Orzeźwiająco?
    A niby kolor miłości.
    Pozdrawiam.
    [pnowakowski]
    [niewyleczalnie]

    OdpowiedzUsuń
  3. swietny rozdział!! cieszę się, że trafiłam na tego bloga bo naprawdę mi się podoba i nie jest to żaden banał :)
    mam nadzieję, że następny rozdział niedługo się pojawi
    życzę duuużo weny!! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. To nie banal to GENIALNE CUDO
    Mam wielkie szczescie ze trafilam na tego bloga
    Gekam na kolejny i zycze duzo weny
    Pozdrawiam Jessi;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałam odezwać się po prologu, który notabene bardzo mnie zauroczył, miał w sobie jakiś pierwiastek magii. Tyle tylko, że nie bardzo potrafiłam dojść do w miarę logicznych wniosków (jak to bywa przy prologach ;) i stwierdziłam, że poczekam na pierwszy rozdział. I nagle zrozumiałam, że nadal niewiele wiem. Poza tym, że główna bohaterka uciekła sprzed ołtarza i chyba jest chora. Nie wiem na ile te dwie wiadomości są ze sobą blisko i jak jedna zdeterminowała drugą, ale myślę że coś w tym jest. O ile mam rację :-)
    Naprawdę jestem zauroczona stylem tego opowiadania i niecierpliwie czekam na rozdział drugi.
    Pozdrawiam Marzycielka
    http://second---chance.blogspot.com

    ps. mogę mieć prośbę o nieco większą czcionkę? Niestety, wzrok już nie ten :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie ma banału, jest cudownie, CUDOWNIE. A obgadywanie Vilberga, no ze śmiechu wyrobić nie mogłam <3 I bohaterowie, ojej ojej, zaskoczenie wielkie!
    I nie wiem, mózg zniszczony, więc komentarza nie napiszę ładnego :c
    Ale rozdział kocham!

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytam ten rozdział jeszcze raz, czytam następny i poprzedni w sumie też... i gubię się. Ciężko mi się połapac, ale to jest magia Twoich opowiadan. Pewnie rozwiązanie będzie najprostsze na świecie, bo takie są tuż przed nosem i nikt ich nie widzi nawet w normalnym życiu, prawda?
    Była Lorraine. Byl jej mąż (niedoszły) i przyjaciel. I jej przyjaciółak/siostra/ktoś bliski.
    Do ślubu nie doszło.
    A to bohaterce uświadomiło pewne sprawy.
    Czy tak?
    Pewnie dowiem się za jakieś czas <3

    OdpowiedzUsuń